Ten zespół jakoś nigdy nie miał szczęścia. Działa od lat, od lat też nagrywa doskonałe płyty, a jednak nie może wygramolić się na powierzchnię, z której łatwiej by mu było dotrzeć do szerokiego grona słuchaczy. Muzykę gra niebanalną, ambitną, może trochę trudną i wymagającą, ale na pewno nietuzinkową. Czy w tym właśnie tkwi problem? Czy przeciętny polski fan dźwięków ciężkich jest leniwym półgłówkiem, który dźwięków trudniejszych nie trąca nawet przez szmatę? Z pewnością nie, a jednak Nightly Gale ciągle tkwi w podziemiu i nic nie wskazuje na to, by się z niego wyrwał, a szkoda. Z poniższej rozmowy wychodzi jednak na to, że taki stan rzeczy całkiem zespołowi odpowiada.

Zanim zapytam o Waszą nową płytę, proszę o wyjaśnienie, czy prawdą jest, że Krzysztof Prietzel ostatecznie odszedł, już po raz drugi zresztą, z Nightly Gale? Cóż mu takiego zrobiliście, że podjął taką decyzję? Zła to wiadomość, bo widać, czy raczej słychać, że muzycznie nadawaliście na tych samych falach.

Prawdą jest, że Krzysiek nas opuścił już po raz drugi. W zespole nie było żadnych problemów interpersonalnych, była to osobista decyzja Krzyśka - muzycznie jednak nie nadawaliśmy na tych samych falach.

Krzysiek był stosunkowo krótko w składzie zespołu, ledwie 4 lata, a na poprzedniej płycie „Imprint” jego funkcję pełnił Jarek Toifl. Jak doszło do Waszej współpracy z Krzyśkiem i dlaczego rozstaliście się z Jarkiem, który notabene zmiksował Wasz nowy album?

Z Krzyśkiem znamy się jeszcze z czasów Disintegration, odnowiliśmy tylko starą znajomość. Jak sam zauważyłeś współpracy z Jarkiem nie zakończyliśmy, obecnie nabrała trochę innego charakteru. Wprawdzie nie bierze już udziału w komponowaniu muzyki, to jednak jego pomoc w studio, któremu poświęcił cały swój wolny, czas jest nieoceniona.

O jeszcze jednej osobie warto wspomnieć, bo w stosunku do poprzedniej płyty stały skład poszerzył się Wam o Anetę Romańczyk, która jako Aneta Sumara wcześniej była tylko gościem. Wtedy zrobiła dobrą robotę, ale tym razem jej partie to już poezja. Co musiała zrobić, żeby dostać stały angaż w Nightly Gale?

Nic. Poprzednia płyta pokazała, że drzemie w niej olbrzymi potencjał, który chcieliśmy wykorzystać. Poza tym wódka pomogła podjąć tę trudną decyzję :)

Jeśli chodzi o wokale Anety, to pokazała ona cały szeroki wachlarz możliwości, od nastrojowego, subtelnego śpiewu syreny, po skrzeczący lament wiedźmy. To całkowicie jej inwencja i jej wizja, czy linie jej wokalu układaliście wspólnie? Żal by było taki talent ograniczać czy ustawiać po swojemu.

Powiem tak, jeżeli chodzi o wokale Anety to była czysta improwizacja. Zamykaliśmy ją w pokoju nagrań, zakładaliśmy jej słuchawki na uszy, mówiliśmy, w których miejscach ma coś wymyśleć i ona to robiła. Reszta zespołu czuwała nad tym. Nie ograniczaliśmy jej, jednak nie zawsze jej wizja pasowała do koncepcji utworu i wtedy mówiliśmy, że coś jest nie tak. Wiadomo, że staramy się by wokale były jak najlepsze, więc kto miał w danej chwili pomysł na daną partię, ja, lub Aneta, albo nieoceniony dla nas Jarek, to ten pomysł był realizowany.

Płyta „Lust” to jakby naturalne rozwinięcie pomysłów z „Imprint”, ale też pójście o krok, czy nawet kilka kroków dalej. Ten materiał jest jeszcze bardziej „zeschizowany”, pokręcony i trudniejszy w odbiorze. Czy jest jakaś granica „dziwności”, której staracie się nie przekroczyć? Czy można mówić o muzyce Nightly Gale, jako progresywnej, rozwojowej, wykraczającej poza ramy, normy i wszelkie granice?

Obiecuję, że postaramy się przekroczyć jeszcze niejedną granicę w naszej twórczości. Im bardziej dziwne, tym dla nas lepsze, więc być może następny materiał będzie tak odjechany, że nie będzie się go dało słuchać. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Na pewno nie stawiamy sobie żadnych granic stylistycznych. Zrobiliśmy muzykę do krótkiego filmu "Samobójca" i na bazie tego pewnie powstanie "normalny" kawałek muzyki z wokalami.

Historia opowiedziana w tekstach jest równie „chora” jak sama muzyka. Przeczytałem opowiadanie, które stało się bazą i przyznać muszę szczerze, że za pierwszym razem nie jest łatwo rozgryźć zawartego tam przesłania. Jak zatem wygląda u Was proces tworzenia płyty? Ubieranie w dźwięki gotowej historii, czy budowanie fabuły rysowanej gotowymi dźwiękami?

Radek najpierw napisał opowiadanie, a teksty zostały później napisane na jego podstawie i potem dopasowane do konkretnych utworów. Zawsze pisząc teksty Radek sugeruje się klimatem muzyki, prawdopodobnie dlatego ta historia jest taka pokręcona.

Do numeru „Laura” zrobiliście teledysk, tak samo dziwaczny jak cała płyta, ale to nie pierwsze takie dzieło Nightly Gale. Nie myśleliście o tym, żeby nakręcić np. krótkometrażowy film obrazujący tę płytę? Byłby z tego niezły thriller.

Zrobić można wszystko, tylko skąd wziąć na to kasę. Pomysł na pewno ciekawy i warty rozważenia jednak trudny w realizacji. Bardziej prawdopodobne jest zrobienie muzyki dla kogoś, tak jak to już zrobiliśmy dwukrotnie. Szkoda, że w chwili obecnej nie można zobaczyć i posłuchać efektu naszych prac. Jesteśmy otwarci na kolejne propozycje, więc jak kogoś znasz, to możesz nas polecić.

Zazwyczaj teledyski metalowe, choć Nightly Gale to nie tylko metal, wyglądają bardzo podobnie, czyli zespół z instrumentami w dynamicznych ujęciach, a czasem jakieś migawki fabularne. Wy mieliście więcej roboty z przygotowaniami do ról, charakteryzacją i wcieleniem się w aktorów. Ciężko pracuje się na planie takiego teledysku „z historyjką”?

Ciężko i to dosłownie. Miejsce, w którym kręciliśmy ten teledysk było pozbawione prądu i lataliśmy jak nakręceni po dość dużym terenie z agregatami i całym sprzętem, ponieważ robiliśmy również za technicznych. Jedyna czynna ubikacja była w piwnicach szpitala, więc dziewczyny chodziły grupami, bo było trochę strasznie. Pomimo okoliczności było zabawnie i dobrze się bawiliśmy przy jego kręceniu. Na pewno nigdy nie zrobimy takiego klasycznego teledysku z instrumentami i panem z panią śpiewającymi do kamery, bo to najtańsza i najbardziej żenująca forma wizualna. Zawsze uważaliśmy że to nie my mamy być w centum uwagi, tylko historia, którą opowiadamy do muzyki.

Okładka to kolejne dzieło, które może wywoływać kontrowersje, lub przynajmniej zwracać uwagę i dawać do myślenia. Czyj to pomysł i czyje dzieło? Chyba zapomnieliście o tym wspomnieć na płycie.

Okładka powstała przy okazji kręcenia klipu, a pomysł jest zaczerpnięty prosto z opowiadania. Zdjęcie zrobił Beniamin Szwed, czyli reżyser teledysku.

Na mieście mówią, że materiał na płytę nagrywaliście na przestrzeni czterech lat, bo rozpoczęto prace w 2009, a zakończono w 2012. Co wpłynęło na tak długi czas? Problemy ze składem, zmiana wizji i kierunku muzycznego, chorobliwy perfekcjonizm czy lenistwo?

Stanowczo lenistwo! Poza nim notoryczny brak czasu każdego z nas razem jak i osobno oraz nie zawsze obecna w kieszeni kasa.

Dlaczego obskoczyliście aż dwa studia? W jednym nie dało się wszystkiego zrobić? Czyżby jakieś problemy po drodze?

W Knurowie Studio78 mieliśmy do dyspozycji bardzo dużo różnego rodzaju piecy gitarowych, więc testowaliśmy różne ich konfiguracje, by gitary brzmiały naprawdę ciężko. Natomiat w Maq Records mieliśmy bardzo dobre układy jeśli chodzi o czas w jakim mogliśmy realizować "Lust".

Czemu tak przeciągała się data premiery „Lust”? Początkowo miała się ukazać jeszcze w minionym roku, ostatecznie była kilkumiesięczna obsuwa. Rozumiem, że wydawca trochę dał ciała, czy tak?

Nic dodać, nic ująć. Prawdę powiadasz. Niestety nie mieliśmy na to żadnego wpływu, prawa rynku muzycznego żądzą się swoimi prawami. Z drugiej strony cieszymy się, że płyta jest dostępna, więc nie ma co za bardzo narzekać.

Nie próbowaliście w międzyczasie poszukać kogoś innego, kto wydałby to szybciej i bez komplikacji? Były jakieś inne oferty?

Od 1996 roku jak założyłem NG nie zdarzyło się, by wydawcy bezproblemowo chcieli nas wydawać. RDS został nam polecony przez znajomego jako wiarygodny partner i biorąc pod uwagę to, że nasza muza jest raczej mało popularna jestem powiedzmy zadowolony, że w ogóle ta płyta jest dostępna. Mieliśmy jedną ofertę wcześniej i dziś być może bym ją wybrał, jednak nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem w chwili obecnej.

Waszą debiutancką płytę wydało Pagan Records, które przypięło Wam łatkę „samobójczego doom metalu” i łatka ta do dziś funkcjonuje. Nie macie wrażenia, że trochę wypacza obraz Waszej muzyki?
Doom metal to pewna oklepana stylistyka, a Wy wykraczacie daleko poza jej elementy.

Zawsze, by sprzedać dany produkt, jest potrzebny jakiś slogan. Pagan wymyśliło "samobójczy" i nam to nie przeszkadza nawet dziś. Obecnie gramy inaczej niż na debiucie, ale nie zmienia to faktu, że był on wtedy dla nas wyjątkowy, a szef Pagan mimo wszystko wykazał się odwagą nas wydając. Osobiście nie wierzę, by kiedykolwiek liczył na zysk z tej płyty w zalewie black metalu, który był wtedy na topie i dlatego szanuję go za ryzyko jakie wtedy podjął. Poza tym każdy gra doom na jakiego sobie zasłużył, a to, że ktoś cię nazwie tak czy inaczej to szczegół.

Prawdą jest, że materiał na „Illusion of Evil” powstał w zaledwie tydzień? To dojrzała, przemyślana płyta, więc gdybym nie przeczytał, nigdy bym w to nie uwierzył.

Graliśmy od rana do wieczora przez te 7 dni. Dziś pewnie sam bym nie uwierzył, że to możliwe, ale wtedy mieliśmy z Jarkiem takiego powera, że poszło ot tak. Lubię Iluzję bo jest spontaniczna, bez kalkulacji i wielkich przemyśleń co się zrobiło nie tak. Oczywiście więcej czasu poświęciliśmy na wymyślanie wokali, ale nie o tym było pytanie.

Czy jest szansa, by Nightly Gale ruszyło w dużą trasę koncertową? Wasza muzyka nadaje się idealnie do stworzenia inscenizacji teatralnej i w takiej formie byłoby to nie lada wydarzenie.

Jeśli kiedykolwiek zagramy, to na pewno będzie to 100% połączenie muzyki z obrazem. Na dzień dzisiejszy nie mamy takiej możliwości, chociażby dlatego, że jest nas za mało. Na siłę nie będziemy szukać nowych muzyków, bo z Radkiem mamy wystarczająco dużo dobrych pomysłów. Jednak z drugiej strony bez 2 lub 3 dodatkowych ludzi nie ma szans na koncert.

Chociaż „Lust” ukazała się stosunkowo niedawno, to nie jest to już taki świeżuteńki materiał. Myślicie już o kolejnym? Zaczęliście coś nowego tworzyć?

Oczywiście już powstają nowe kompozycje. W tej chwili mamy zalążki 2 utworów, jeden z nich jest ścieżką dźwiękową do "Samobójcy" jak już wcześniej wspomniałem, a drugi powoli rodzi się w bólach. Jeszcze nie wiemy na 100% czy faktycznie chcemy by tak brzmiała nowa płyta NG, mamy pewne pomysły, ale chyba jeszcze za wcześnie by o nich mówić.

Z mojej strony to wszystko. Gratuluję kolejnej udanej płyty i proszę o słowa zachęty dla czytelników. Dzięki!

Również dziękuję za zainteresowanie. Zachęcam do zapoznania się z "Lust" bo to płyta inna, dziwna i pełna klimatu.

Kopia oryginału w Archive.org | Autor: Atrej