Ciężki jak diabli polski doom metal.
Nie mogłem się powstrzymać, by w końcu nie napisać co-nieco o tym generalnie niedocenionym arcydziele. Wydany w 2008 roku album „Imprint” zabrzańskiego zespołu Nightly Gale to ponad godzinna, morderczo ciężka opowieść, której fabuła pozostaje na długo w myślach. Zaczynając jednak od kwestii muzycznych – słuchając kolejnych utworów przechodzimy przez całe mnóstwo ciekawego eksperymentatorstwa. Takie „eksperymentowanie” jest wprawdzie od dawien dawna popularne we wszelkich kategoriach sztuki, jednak by zrobić coś nowego i zrobić to dobrze, trzeba się porządnie napracować – z tą częścią kombinowania już tak fajnie nie bywa. „Imprint” staje jednak na wysokości zadania, który to pogląd za chwilę, mam nadzieję, uzasadnię. Mamy więc nisko zestrojone, mocno przesterowane gitary, pianino, wyrazistą perkusję (a właściwie to automat perkusyjny), ciekawe linie basowe, mnóstwo elektroniki w formie dark ambientu, a nawet wstawki na trąbce, co jednak zasługuje na szczególne uznanie, to wokal. Panowie z Nightly Gale stworzyli coś naprawdę niespotykanego. Sławomir Pyrzyk doskonale oddaje koncepcję płyty w swym rozpaczliwym, melancholijnym śpiewie, dodatkowo mamy całą masę innych urozmaiceń – płacz noworodka, ostre kobiece krzyki w furii i desperacji wykonywane przez Anetę Sumarę oraz growl, choć tego ostatniego niezbyt wiele, a czy to dobrze – to już kwestia wyłącznie subiektywnych odczuć, jeśli chodzi o moje, nie mam nic przeciwko growlowi, jednak nie odczuwam niedosytu z powodu jego niewielkiej ilości w opisywanym albumie.
Zagłębiając się teraz nieco w kwestie kompozycji, momentami można dojść od wniosku, że niektóre części są dość kakofoniczne. Może się to wydać dziwne, ale w „Imprint” pozornie niepasujące do siebie dźwięki w poszczególnych kawałkach nadają klimatowi sporo psychodelizmu, co absolutnie nie wpływa źle na odbiór, a wręcz przeciwnie! Weźmy np. „I Hate Your Lies” – po interesującym wstępie przechodzimy do zawodzącej gitary, wyraźnie słychać, iż muzycznie nie wszystko pasuje do siebie, ale na tym polega cała sztuczka, w ten sposób autorom udało się bowiem dodać atmosferze napięcia.
Przechodząc do fabuły, a tym samym tekstów, jest to kwintesencja całego albumu, spajająca wszystkie jego elementy w logiczną całość. Bez wczytania się w słowa nie ma najmniejszego sensu go słuchać, zresztą, tyczy się to każdego concept-albumu, jaki przyjdzie Ci na myśl. Co do „Imprint” to tak, jakby czytać nie książkę, a tytuły rozdziałów. O ile większość concept-albumów koncentruje się na jednym temacie, ale poszczególne utwory nie są muzycznie od siebie zależne, o tyle 70 minut ciężkiego grania w wykonaniu Nightly Gale to spójna w każdym calu kompozycja, przechodząca płynnie z jednego utworu do drugiego, a jednocześnie rozłączna na tyle, by móc słuchać dowolnego kawałka oddzielnie, choć w moim subiektywnym odczuciu nie ma sensu brać ich wyrywkowo. Na oficjalnej stronie zespołu umieszczone zostały teksty poszczególnych kawałków każdej wydanej dotychczas płyty, co jest bardzo miłym ukłonem zespołu w stronę fanów.
Podsumowując, „Imprint” nie jest czymś, do czego łatwo się przekonać, ale dla takiego pesymisty jak ja to strzał w dziesiątkę. Warto przynajmniej spróbować przejść przez beznadziejne cierpienie razem z bohaterami albumu, oderwać się od rzeczywistości i pozwolić myślom popłynąć zgodnie z nurtem kolejnych wierszy tekstu.
Gdzie odsłuchać: nie mam pojęcia, akurat tego zespołu nie chcę piracić, bo zasługuje on na docenienie także w postaci finansowej, jednak względem odmienności muzyki warto przed zakupem złapać jakiś ogólny zarys, czy w ogóle Ci to pasuje, tak że zawsze coś tam się znajdzie w Internecie
Gdzie kupić: (czasem się trafi egzemplarz na Allegro).
Opublikowano 1 czerwca 2013, autor: sukhoi191 (Bartłomiej Zieliński) | Oryginał