Przyznam, że działalność Nightly Gale od samego początku (tj. od czasów demówki "Dream Of Dark Hour")mnie intrygowała. Ale nic dziwnego - to zespół jedyny w swoim rodzaju, zespół przy obcowaniu z którym smutek zdaje się być ideałem szczęścia ... Pamiętając przedostatni już teraz materiał "The Bleeding Art", zastanawiałam się tylko jak brutalnie można jeszcze rozdrapać strupy bólu. I przede wszystkim - czy w ogóle istnieje taka możliwość ... Cóż, po raz kolejny okazuje się, że wyobraźnia- nawet ta o bardzo szerokich horyzontach- ma swoje granice, których być może boi się przekroczyć. Nightly Gale z kolei nie boi się niczego. Po czterech długich latach powraca na scenę, by zatopić słuchacza w morzu cierpienia, które do tej pory wydawało się być wytworem mocno "poszarpanego" umysłu ...

"... And Jesus Wept" to wydawnictwo przynajmniej z dwóch powodów wyjątkowe. Po pierwsze jest to oficjalny debiut grupy (w barwach Pagan Records), a po drugie chyba mimo wszystko ważniejsze kolejny raz mamy do czynienia z muzyką na najwyższym poziomie, z muzyką silnie pobudzającą zdesperowaną wyobraźnię. Nightly Gale gra w sposób, do którego dotychczasowi fani już zdążyli przywyknąć. Jest do szpiku kości melancholijnie i ponuro. Do tego walcowate tempa, ciężkie gitary, wielowątkowość kompozycji ... W przeszłości wielokrotnie porównywani do My Dying Bride, tym razem wyprzedzili całe lata świetlne Angoli jeśli chodzi o kreowanie dołującej atmosfery. Oczywiście złośliwi bez opamiętania będą zarzucać kopiowanie a także będą się dziwić jak taki podziemny polski zespolik może pogrążać w czarniejszej rozpaczy niż ci, którzy powszechnie uznawani są za mistrzów tego gatunku. Jednak prawdy nie da się zamaskować - ona wręcz poraża na nowym dziele Nightly Gale. Tak dołującego doom metalu chyba obecnie nikt nie chce grać. Owy dramatyzm i owa muzyczna depresja najbardziej przypominają sztukę, jaką na swych dziełach wystawia Unholy. To zdecydowanie najbliższy prawdzie odnośnik, choć oczywiście daleko mu do wzorca idealnego. "... And Jesus Wept" to przede wszystkim własna dźwiękowa interpretacja ciemnej strony życia. Nastrój przygnębienia pogłębiają dwa różne męskie wokale. Jeden "krzykliwy" (coś a`la wczesny Burzum) pełen rozgoryczenia i rozpaczy, a drugi czysty pełen majestatu. W gitarowe pejzaże i pozornie tylko monotonny nastrój, doskonale wplatają się partie klawiszy oraz momentami ... saksofon. Komentarz w rodzaju "efekt jest piorunujący" to zbyt banalne podsumowanie. Zresztą każde zawarte tutaj słowo brzmi blado w porównaniu z dźwiękową podróżą przez najbardziej zdesperowane zakamarki umysłu.

"... And Jesus Wept" jawi się na scenie jako prawdziwa perła mrocznego, arcydepresyjnego grania. To już nie jest wyciskający łzy smutek. To totalny dół, przerażenie, granica wyobraźni, za którą swobodnie po falach czarnego oceanu płynie ból, o którym nikt dotąd nie miał pojęcia ... Jeśli masz odwagę wpaść w jego ramiona nie wahaj się ani chwili ...

8 / 10
Małgorzata Gołębiewska

Oryginał w archiwum The Wayback Machine by archive.org