Na tę płytę czekałem pięć długich lat, mimo, iż formację Nightly Gale poznałem dopiero przy okazji premiery poprzedniej płyty, wydanej w 2008 roku Imprint. Pokochałem ją z miejsca miłością wielką. Krążek ten bardzo wysoko zawiesił zespołowi poprzeczkę rzucając mnie i wielu zwolenników posępnego, doomowego grania na kolana, więc oczekiwania miałem ogromne. Kiedy na długo przed premierą Lust pojawił się w sieci teledysk do jednego z utworów - byłem spokojny. To musi być ponownie kapitalny album.
Od czasu ukazania się Imprint, w składzie Nightly Gale zaszły pewne zmiany. Jarosława Toifla zastąpił na stanowisku gitarzysty Krzysztof Prietzel, zaś sesyjna wokalistka Aneta Sumara stała się pełnoprawnym członkiem formacji, ale już jako Aneta Romańczyk. Czy zmianę gitarzysty słychać na nowej płycie? Na pewno tak, ale z której by strony ucha nie przyłożyć, w dalszym ciągu jest to ten sam, łatwo rozpoznawalny, dziwaczny, niełatwy w odbiorze i eksperymentalny doom metal, jaki znamy z dotychczasowych dokonań, więc w tej materii niewiele się zmieniło. Za to Aneta częściej dopuszczana jest do głosu i to w moim odczuciu jest pewna zmiana w stosunku do Imprint, ale zaznaczyć trzeba od razu, że zmiana na lepsze. Jej głos i wyśpiewywane partie stanowią idealne uzupełnienie, a w kilku przypadkach główną siłę napędową danego utworu, jak chociażby rozbudowane partie w Jar Of Joy, ale również kapitalne chórki w David i poprzedzającym go Laura, gdzie potrafi przyprawić o ciary na plecach swym 'wiedźmowskim', lekko skrzeczącym głosem. Dzięki świetnym możliwościom wokalnym i wysokim umiejętnościom ich wykorzystania, Aneta jest niewątpliwie ozdobą zespołu i jego muzyki, a bez jej głosu nie byłaby ona tak samo dobra.
W kwestii muzycznej niewiele się zmieniło, bo w dalszym ciągu obracamy się w tych samych kręgach, więc wniosek z tego taki, że Nightly Gale po latach poszukiwań znalazło swój świat, swoją niszę, bo jak by nie patrzeć, jest to muzyka niszowa, awangardowa. Proste, masywne riffy doskonale brzmiących gitar nastrojonych nisko, powolne rytmy programowanej (to również stały już punkt programu) perkusji, która tym razem sprawia wrażenie jakby nieco bardziej „żywej”, zróżnicowane wokale damskie i męskie – od niby growli, po melodeklamacje i czysty, lekko natchniony śpiew – to wszystko składa się na ponad czterdzieści siedem minut niezwykłej muzycznej przygody, w której można się zatracić. Pięć autorskich utworów to kwintesencja stylu Nightly Gale, który zespół wypracował przez siedemnaście lat, a na deser bardzo odważna, zaskakująca wersja utworu Would? z repertuaru Alice In Chains. Fani tej formacji mogą się srogo zdziwić, więc ostrzegam, żeby nie nastawiać się na odtwórcze odegranie tego kawałka.
Wszystkie wymienione wcześniej cechy muzyki Nightly Gale to jeszcze nie wszystko. Siłą tego zespołu jest również klimat – wszechobecny, klaustrofobiczny, ponury i nieco filmowy. Dużo tu przestrzeni, pogłosów, nakładek i świetnie uzupełniających kompozycje sampli. Również teksty są składnikiem budującym ten klimat. W przypadku płyty Lust dostajemy historię opartą na opowiadaniu Radosława Daszkiewicza zatytułowanym Słoje szczęścia. Polecam zapoznanie się z tym tekstem, który bez problemu znajdziecie gdzieś na stronie internetowej zespołu, czy profilu Facebook. Słuchanie płyty z jednoczesnym śledzeniem tekstu, a do tego po lekturze opowiadania, może przyprawić o zjeżenie się włosów i to nie tylko na głowie. I chociaż w dalszym ciągu to Imprint pozostaje moją ulubioną płytą Nightly Gale, to Lust niewiele jej ustępuje udowadniając, że zespół ma jeszcze sporo do powiedzenia i w kategorii eksperymentalnego, samobójczego doom metalu nie ma w naszym kraju konkurencji, czy może raczej... nikt nie może z nim konkurować.
Opublikowano 2013, autor: autor: Atrej | ocena: 8,9/10 | Kopia w The Wayback Machine